poniedziałek, 16 listopada 2015

Mglista Szara

To skarb mieć takich przyjaciół jakich mam ja. Jak tylko wieść o tym, że uczę się szyć, (metodą prób i błędów), się rozniosła, moi najbliżsi zadbali o to, abym miała o czym rozmyślać przed zaśnięciem. Pomysły posypały się lawiną, łącznie z uszyciem sukni ślubnej, oczywiście dla żartu. I tym oto sposobem, powstała tiulowa spòdniczka.
Zanim ją uszyłam, przejrzałam internety, ile tiulu, jakiego tiulu, co z czym i jak... przyznam, że bałam się do tego usiąść. Najpierw zastanawiałam się jak to wykonać logistycznie. Rysunki, wymiary, obliczenia. W rezultacie kupiłam za mało tiulu. Co widzę dopiero przy efekcie końcowym. Samo kupienie tiulu do najprostszych nie należy, żeby czasami nie kupić organzy(!)
Pocięłam materiał. Taaa, co dalej, aaaa zszyć trzeba, yhyym. A jak? Co najpierw. Aaaa , że rozmiar jeszcze trzeba zachować? Ok.. od tego należy zacząć czy samo się wyklaruje? Podszewka? Jak to podszewka? I tak na myśleniu, czy może raczej wymigiwaniu się, ze strachu spędziłam dobry tydzień. Aż dnia pewnego z gotowym planem w głowie  usiadłam do maszyny. Faktycznie ciężko oszacować  ilość materiału. W każdym razie dużo go potrzeba. Ja miałam 2,5m na metr chyba. Wyszły mi z tego dwie warstwy, słabo umarszczone. Myślę, że to jeden z powodów, dlaczego spódniczka nie jest fufiasta :-) myślę, że jeszcze raz tyle tiulu nie byłoby przesadą. Pierwsze koty za płoty. Następna będzie typowa "tu tu".

Przedstawiam Szarą.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz